— Istotnie! zawołał ze złością rycerz.
— Alkada[1] powrócił wczoraj z wyprawy uczynionéj z znaczniejszymi obywatelami miasta, na spotkanie don Pedra, który poza wczoraj przeszedł w równinę tam dalej wychodząc z Segowii.
— I szedł gdzie?
— Ze swoim dworem.
— Ze swoim dworem.
— I czy z Motrilem? dodał Agenor.
— Bez wątpienia.
— To z Mothrilem, mówił przerywanie Agenor, była zapewne.
— Nie inaczéj, bardzo temu wierzę, nie spuszcza jéj z oczu, wyjąwszy gdy śpi, przytém dobrze jest teraz strzeżoną.
— Co ty chcesz mówić?
— Że Król jéj nie opuszcza podobnież.
— Lektykę?
— Tak jest; odprowadza ją konno, i to przy téj lektyce przyjmował deputacyą miasta.
— Więc mój kochany Musaronie pójdźmy do Sorii, rzekł Agenor z uśmiechem źle ukrywającym początek obawy.
— Idźmy panie, idźmy, ale nie wypada udawać się tą samą drogą, teraz jesteśmy tyłem do Sorii. Wy-
- ↑ Alkada urzędnik po miastach w Hiszpanii.