Musaron nie był w szczęśliwém usposobieniu co do mniemanych domysłów; albowiem po przebyciu lasku, widziano cyganów, może pozornie, lecz spokojnie jadących w dalszą drogę.
Jednakże Agenor dostrzegł zmianę jaka nastąpiła. Kobiéta, którą widział z daleka na ośle, a którą mienił za tę samą co miała białe stopy i piękną twarz, szła pieszo pośród swoich towarzyszek, niczém zgoła nie odznaczając się od nich.
— Hola! hola! dobrzy ludzie! zawołał Agenor.
Na głos zawezwawczy ludzie się odwrócili. Rycerz dostrzegł jak sięgali ręką do pasa u którego wisiał długi kordelas.
— Panie, ozwał się zawsze przytomny Musaron, czy widziałeś?
— Doskonale, odpowiedział Agenor.
Następnie zwracając się do Cyganów.
— Oh! oh! rzekł im, nie bójcie się niczego. Przybywam w przyjaznym usposobieniu, i mogę was zapewnić, moi drodzy, że wasze kordelasy na nic by się nie przydały przeciwko mojéj zbroi, włóczni i miecza. Teraz powiedzcie panowie, dokąd dążycie?
Jeden z dwóch mężczyzn zmarszył brwi, i otworzył usta jakby dla wyrzeczenia niegrzeczności, lecz powściągnął go drugi, i przeciwnie, odpowiedział wcale uprzejmie.
— Czy mamy wskazywać panu drogę abyś szedł za nami?
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/546
Ta strona została przepisana.