Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/547

Ta strona została przepisana.

— Zapewne, odpowié Agenor, przyjemnie by mi było w waszém towarzystwie.
Musaron znacząco się skrzywił.
— Idziemy do Sorii, grzecznie odpowiedział cygan.
— Dziękuję. Wyśmienicie, gdyż i my do Sorii dążémy.
— Szkoda tylko, rzekł cygan, że panowie idziecie prędzéj jak biedna piechota.
— Słyszałem, ozwał się Agenar, że ludzie waszego rodu mogą walczyć o szybkość z najlepszémi końmi.
— Bydź może, odpowiedział cygan, ale to nie wtenczas, gdy dwie stare kobiéty idą z niemi.
Agenor i Musaron spojrzeli na siebie. Musaron na nowo się skrzywił.
— Prawda, rzecze Agenor, ubogo podróżujecie. Jak téż mogą znieść podobne trudy towarzyszące wam kobiéty?
— Są do tego oddawna przyzwyczajone, bo to są nasze matki; a my cyganie rodzimy się w boleściach.
— Ah! wasze matki! rzekł Agenor, biedne kobiéty.
Przez czas niejaki rycerz obawiał się, czy piękna cyganka nie udała się inną drogą, lecz prawie jednocześnie poznał kobiétę siedzącą na ośle, i która z siadła spostrzegłszy go. Osiodłanie było nieokazałe; lecz zawsze mogło oszczędzić jéj białe, uperfumowane i delikatne stopki.
Zbliżył się do kobiét — te podwoiły kroku.