Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/553

Ta strona została przepisana.

— Posłuchaj mnie pan, rzekła. Teraz, gdy wiémy kto jesteśmy, pośpieszę tak prędko jak zechcesz, jeżeli pozwolisz mi uciec się do twojéj pomocy, i podróżować pod twoją strażą.
— Ah! ah! ale pani, jak widzę zmieniasz postanowienie, rzekł Agenor.
— Tak panie; gdy rozważyłam że mogłabym napotkać ludzi, równie jak ty, przebiegłych, lecz nie tak grzecznych.
— A więc jakże pani uczynisz? Chyba przyjmiesz moją piérwszą propozycyę.
— Oh! nie sądź pan powierzchownie o mojéj jeździe: jakkolwiek niepozorny mój osieł, jest przecież z téj saméj rasy co i jego koń; pochodzi on że stajen Króla don Pedry, i wyrównywa w biegu najszybszym rumakom.
— Ale twoi ludzie, pani?
— Germek twój, czy nie zabierze na swego konia mojej mamki? ludzie pójdą pieszo.
— Lepiéj byłoby żebyś pani pozostawiła swego osia służącym, którzy go mogą użyć z kolei: twoja zaś mamka niech siądzie za moim germkiem, pani za mną, a tym sposobem utworzemy poważne grono.
— Zgadzam się na to co pan mówisz, rzekła.
I prawie tej saméj chwili, z lekkością ptaka piękna podróżna poskoczyła na konia Agenora.