Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/569

Ta strona została przepisana.

wołania „Mothril! Mothril!” rozległy się w głębi odwachu.
Każdy powstał.
Agenor czuł jak mu dreszcz przebiegał w żyłach.
Spuścił przyłbicę, i z pod żelaznéj kraty szukał wzrokiem młodego pazia aby go pocieszyć; lecz już go więcéj nie było.
— Gdzież nasza towarzyszka? spytał po cichu Agenor Musarona.
Ten odpowiedział mu z największą spokojnością po francuzku.
— Panie, kazała podziękować ci za przysługę jakąś jéj oddał wprowadzając do Sorjia, i powiedzieć ci, że jest za to wdzięczna, i ze się wkrótce zobaczycie.
— Co ty mówisz? spytał zdziwiony Agenor.
— To co mi kazała powiedziéć oddalając się.
— Oddalając się!
— Tak jest oddaliła się, rzekł Musaron; węgorz nie prześliznąłby się zręczniéj przez oka siéci, jak ona przeszła przez straże; widziałem tylko z daleka jéj białe pióro u kapelusika ginąc w cieniu: a że jéj późniéj ujrzéć nie mogłem, domyśliłem się że uciekła.
— Chwała Boga! rzekł Agenor, tylko bądź cicho.
Mothril wszedł szybko.
— Kto to tam jest? spytał Maur z wejrzeniem błyskawicy i przebijającym wzrokiem.
— Rycerz, odrzekł oficer, przysłany od pana Ber-