Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/576

Ta strona została przepisana.

Don Pedro gryzł sobie usta, i zapalczywie przypatrywał się Aissie.
— Jeden dzień nie zmienia kobiéty, mówił daléj Mothril; te, które długo przechowują godności, przechowują i miłość. Donna Marya niedługo opiérała się Królowi, zapomniała się wkrótce.
W chwili, kiedy Mothril wymawiał te słowa, gałązka pomarańczowa, rzucona z ową pewnością z wyższych galeryi padła u stóp don Pedra, i jakby strzała trafiła do celu.
Dworzanie krzyknęli na zuchwalstwo; niektórzy z nich wychylili się na przód aby zobaczyć zkąd wypadłe rzucenie.
Don Pedro podniósł gałązkę do któréj bilet był przywiązany. Mothril chciał go pochwycić dla siebie, lecz don Pedro sięgnął ręką i rzekł:
— To do mnie należy, nie do ciebie.
Rozwinął list.
Na widok samego pisma wydał krzyk; po przeczytaniu kilku piérwszych wierszy, twarz jego nagle się wypogodziła.
Mothril patrzał z obawą na wrażenie jakie bilet ten wywierał.
Don Pedro nagle powstał.
Za nim dworzanie gotowi mu towarzyszyć.
— Zostańcie, rzekł don Pedro. Widowisko jeszcze nie skończone, życzę sobie żebyście pozostali.
Mothril nie wiedząc co myśléć o tém miespodzie-