Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/587

Ta strona została przepisana.

— Chcesz mojéj rady? rzekł Mothril nadając swemu głosowi wyraz prawie ujmującéj słodyczy.
— Dziękuję, odrzekł Agenor. Ja nic nie chcę od ciebie.
— Dla czegóż to?
— Ponieważ nic nie przyjmuję od nieprzyjaciela.
Rycerz wymówił te słowa z takim wyrazem nienawiści, że Maur słysząc je, zadrżał.
— Dobrze i tak, rzekł. Żegnam cię Francuzie.
— Żegnam niewierny, odezwał się Agenor.
Mothril wyszedł, bo wiedział to co chciał wiedziéć. Król dowiedział się o wszystkiém, lecz drogą mniej straszną. Nie było to właśnie czego się naprzód obawiał.
We dwie godzony po téj rozmowie, okazała straż przybyła do Agenora, zeszła z nim do progu wieży, i poprowadziła z oznakami wielkiego szacunku, do domu położonego na placu w mieście Sorji.
Obszerne apartamentu, wspaniale, jak tylko można było ubrane, czekały na przyjęcie posła.
— Oto jest twoje mieszkanie, Mości posle od Króla francuzkiego, rzecze kapitan dowodzący strażą.
— Ja nie jestem posłem od Króla francuzkiego, odpowiedział Agenor, i nie zasługuję aby mi były oddawane właściwe temu urzędowi zaszczyty. Jestem posłany od Konelabla Bertranda Duguesclin.
Lecz kapitan poprzestał na ukłonie i oddalił się.
Musaron chodził po wszystkich pokojach, oglądał