Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/606

Ta strona została przepisana.

— Czy pani ze mnie żartujesz? zapytał z niespokojnością Agenor.
— Boże mnie od tego zachowaj; mówię tylko, że donna Aissa jest w téj chwili obrazem szczęścia, które często się zdaje, że tylko ręką sięgnąć aby je pochwycić, a jednakże oddziela nas od niego jakaś niewidzialna, do niepokonania przeszkoda.
— Niestety! wiem o tém, strzegą jéj, pilnują, odrzekł smutnie rycerz.
— Zamykają na dobre karty i mocne zamki.
— Gdybym przynajmniej mógł zwrócić jéj uwagę! zawołał Agenor, ujrzéć ją, i być od niéj widzianym!
— Czyby to było owém niwielkiem szczęściem dla pana?
— Jak największém!
— Przychylę ci go, rycerzu. Donna Ąissa nie widziała pana; gdyby cię ujrzała, jéj boleść byłaby tylko większą: bo dla kochanków przykry to środek wyciągać ręce, i w oddaleniu przesyłać, sobie pocałunki. Postąp inaczej, rycerzu.
— I cóż mam czynić?! powiedz pani, rozkaz, albo doradź mi.
— Czy widzisz pan te drzwi? rzekła Marya wskazując uboczne wejście na taras, oto jest klucz od nich; największym z tych trzech otworzysz zamek, i zejdziesz przez jedno piętro; poczém, udasz się przez długi korytarz, podobny do tego, przez który