wéj wspaniałomyślności; postąpienie téż Księcia ujęło go.
— To jest prawy rycerz, rzekł, pojmuję tę mowę.
I schylił swój miecz.
Anglicy na glos ich Księcia zbliżali się z opuszczonémi na dół włóczniami, lecz zwolna i bez gniewu.
Konetabl ujął za klingę swojego miecza, i zamierzał oddać go Księciu.
Niespodzianie don Pedro zbroczony krwią, w zbroi zgiętéj w kilku miejscach, przybył na swoim pieniącym się koniu.
Opuścił uciekających, dążył za témi co jeszcze pozostali.
— Cóż to! wykrzyknął rzucając się na Konetabla; cóż to! dozwalasz żyć jeszcze tym ludziom? Lecz my nigdy na to nie dozwolimy. Nie ma przebaczenia! Na śmierć! na śmierć!
— Ah! to jakieś dzikie bydlę, zawołał Duguesclin, i jako dzik niechaj też umrze.
Następnie, gdy Król nacierał na niego, podniósł swój miecz od końca ostrza, i rękojeścią żelazną ugodził tak w głowę don Pedry, że ten uginając się pod razem którym i byka zabićby można, padł na grzbiet swego konia, bez przytomności... na wpół martwy.
Duguesclin podniósł swój straszny cep. Lecz wówczas, gdy don Pedro biegł do Księcia Galli, zostawił za sobą próżne miejsce, zanim prześliznęło
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/640
Ta strona została przepisana.