Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/72

Ta strona została przepisana.

Nakoniec, len dla którego koń rżał, ten dla którego pies skakał, ten dla którego lud krzyczał Wiwat! ukazał się nareszcie, i rozległ się krzyk powtórzony przez tysiąc głosów:
— Niech żyje don Fryderyk!
W rzeczy saméj, don Fryderyk postępował rozmawiając z dowódzcą arabskim, idącym po prawéj, wtedy, gdy młody paź kształtny, z bronią i powieką czarną szedł po lewéj, trzymając otwartą kiesę z monetą złotą, z któréj Fryderyk przybywszy na pierwszy stopień zaczerpnął garść, i ręką białą i delikatną, jakby kobiecą, spuścił lśniący deszcz na głowy tłumu, który podwoił krzyki radości na podziękowanie za chojność niezwyczajną pod poprzednikami nowego pana.
Ten nowy pan nawet na koniu zdawał się bydź okazały. Mięszanina krwi galiskiéj, z krwią hiszpańską, dały mu długie czarne włosy, oczy niebieskie, i cerę białą; z tych oczu, spływały spojrzenia tak słodkie i życzliwe, że aby nie utracić ich choć na chwilę, wielu nie pomyślało nawet o zbieraniu cekinów, a powietrze na około pałacu roznosiło błogosławieństwa.
Czy trafem, czy wpływem opuszczenia tak dobrego pana, trąby które na chwilę przerwały muzykę, odezwały się na nowo, lecz zamiast dźwięku wesołego i radosnego, jaki miano posłyszeć, jakaś posępność rozlała się w około, wówczas gdy dzwony,