Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/741

Ta strona została przepisana.

Mothril zaledwie wyszedł z miasta z swoim przewodnikiem, spostrzegł przy lando małego andaluzyjskiego konia, żywiącego się drobną zaroślą, leżącego w porosłéj gdzie niegdzie między krzemieniem i trawie, i Saracena Hafiza, który czatował swemi wielkiemi oczyma, na wszystkich wychodzących z miasta.
Pasterz chojnie nagrodzony przez Mothrila, biegł ochoczo nad pagórek zapędzić swoje wychudłe kozy. Mothril, pierwszy minister, zapomniał zupełnie o etykecie, i zasiadł przy posępnym Maurze.
— Niech ci Bóg pomaga, Hafizu! powracasz przecie.
— Jestem, panie.
— Zapewne zostawiłeś dosyć daleko swojego towarzysza, żeby nic się nie dorozumiał?...
— O tak, panie, bardzo daleko; zapewne niczego się nie dorozumiewa.
Mothril znał swego posłańca... wiedział przytém iż Arabowie mają zwyczaj unikać przykréj mowy; dla tego téż, o ile można, stara ją się jak najbardziéj, aby nie wymówić wyrazu, śmierć.
— Czy masz list?
— Mam.
— Jakżeś go dostał?
— Gdybym go żądał, byłby mi odmówił; gdybym chciał dostać przemocą, biłby mnie i niewątpliwie zabił. On mocniejszy odemnie.
— Jakże sobie postąpiłeś?
— Czekałem, aż przybyliśmy na szczyt góry, która