potrzebując czekać rozkazu, przesunął się bokiem około don Fryderyka, i biegnąc do rycerza wołał:
— Przybywaj don Agenor, przybywaj.
Tłum ustępował, gdyż kochał wszystko to, co lubił don Fryderyk, i w jednym czasie, wszystkie spojrzenia zwróciły się na rycerza, którego wielki mistrz przyjął z taką radością jak młody Tobijasz przyjmował boskiego towarzysza, którego mu niebo zesłało.
Agenor z siadł z konia, porzucił cugle w ręce Musarona, oddał mu włócznię, zawiesił tarczę na łękę siodła, i wiedziony przez pazia przerzynał się przez nagromadzonych.
Maur znowu odjechał. Poznał on tego samego francuzkiego rycerza, którego spotkał na drodze do Coimbry, i którego germkowi nic nie odpowiedział.
Tymczasem, don Fryderyk wyciągnął ramiona do Agenora, a ten rzucił się w nie z wylaniem dwudziestoletniego serca.
Wdzięczny to był widok, patrzeć na tych dwóch pięknych młodych ludzi, których twarze oddychały szlachetnemi uczuciami, tak rzadko tworzącemi zupełny obraz piękności na ziemi.
— Czy pójdziesz za mną? zapytał don Fryderyk Agenora.
— Wszędzie, odpowiedział rycerz.
— Moi przyjaciele, odrzekł wielki mistrz swoim głosem donośnym i drżącym, który tak lubili poddani, teraz mogę śmiało odjechać, już nie macie się
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/75
Ta strona została przepisana.