Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/756

Ta strona została przepisana.

by mój głos, rzekła cicho swojéj towarzyszce, ciebie nie pozna, zapytaj go dla czego zmienia drogę.
Aissa zapylała po arabsku, zdziwiony Hafiz odparł:
— Ponieważ na lewo jest daleko bliżéj.
— Dobrze, rzekła Aissa, tylko nie zbłądź czasem.
— Oh! wiém dokąd idę, rzekł Saracen.
— Bądź spokojny, on jest wierny, rzekła Marya, przytém ja jestem z tobą, i towarzyszę ci tylko w jednym celu oswobodzenia, gdyby przypadkiem jaki zastęp chciał zatrzymywać cię w okolicach. Rano już ujedziesz piętnaście mil! Mothril czuwa, lecz tylko w zakreślonym obrębie. Pożegnam cię, udasz się w dalszą drogę, a ja powrócę do pałacu królewskiego; znam don Pedrę, on płacze mojéj nieobecności, i przyjmie mnie z roztwartemi rękami.
— To więc niedaleko z ląd jest ten zamek? rzekła Aissa.
— O siedem mil od miasta, z którego wyjeżdżamy, ale znaczniéj na lewo, położony jest na górze, którą spostrzeglibyśmy tam daléj na widnokręgu, gdyby księżyc chciał rozjaśnić.
W tém księżyc, jak gdyby usłuchał głosu donny Maryi, wysunął się z po za czarnéj chmury osrebrzywszy jéj brzegi. Natychmiast światło przyjemne i czyste okryło pola i drzewa, tak iż podróżni niespodzianie znaleźli się otoczeni jasnością.
Hafiz odwrócił się do swoich towarzyszy, patrzał