około siebie, droga ustąpiła miejsca obszernym stepom, otoczonym wysoką górą, na któréj stał zamek okrągły, koloru niebieskiego.
— Zamek! zawołała donna Marya, zbłądziliśmy!
Hafiz zadrżał; zdawało mu się iż poznał głos Maryi.
— Zbłądziłeś? rzecze Aissa Maurowi.
— Niestety! czyż tak było istotnie? rzekł Maurowi Hafiz.
Jeszcze nie skończył mówić, jak z głębi wąwozu ocienionego zielonemi dębami i oliwnemi drzewami wyskoczyło cztérech jeźdźców, których rącze konie z rozognionémi nozdrzami, i powiewającemi grzywami biegły z pochyłości.
— Co to ma znaczyć?.... mówiła cicho zatrwożona Marya. Czyby nas poznano?
I owinęła się w swój płaszcz, ustąpiwszy milczeniu.
Hafiz zaczął przeraźliwie krzyczéć, jak gdyby z obawy, lecz jeden z jeźdźców przyłożył mu chustkę na usta, drugi prowadził jego muła.
Dwóch innych najeźdźców poganiało muły dwóch kobiét, tak, że zwierzęta pędem biegły ku zamkowi.
Aissa chciała krzyczeć, bronić się...
— Bądź cicho! rzekła jej Marya, przy mnie nie obawiaj się don Pedry, kiedy ja z tobą nie obawiam się Mothrila. Cicho bądź!
— Cztérech jeźdźców, podobnie gdyby zapędzali trzodę do chlewu, spieszyli ze zdobyczą do zamku.
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/757
Ta strona została przepisana.