Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/785

Ta strona została przepisana.

— Przez litość, mówił Hafiz, przebacz mojéj miłości: sądziłam, że to mój pan mi rozkazał.
— Puść mnie, odpowiedziała Marya. Wypytam się i przekonam o zapewnieniach prawdy, jaką przedemną ukrywasz.
Mothril poszedł niebawnie przyczaić się za zasłoną okrywającą okno. Mógł tam wszystko widziéć i słyszéć: mógłby rzucić się na Maryę, gdyby chciała wyjść.
Hafiz znikł niewidzialnie w ciemności galeryi.
Wówczas można było widzieć Maryę powracając do swego apartamentu, i przypatrując się z niewymowném wzruszeniem Aissie pogrążonéj we śnie.
— Zprofonowałam słodką tajemnicę, rzekła, zczerniłam twoją piękność gołębią, lecz krzywda którą ci wyrządziłam, będzie wkrótce nagrodzona. Biédne dziécię, spisz pod moją opieką... śpij! te chwilę zostawiam jeszcze twoim słodkim marzeniom.
I postąpiła krokiem ku Aissie.
Mothril trzymał swój szeroki puginał.
Zbudziła się na poruszenie, jakie zrobiła Marya zbliżając się do stołu. Widziała czarkę srebrną i napój którego tak chciwie pragnęły jéj oschłe usta.
Wzięła ją i wychyliła do dna.
Jeszcze ostatnia kropla została na jéj podniebieniu a już zimno pożerczéj śmierci ogarnęło jéj serce.
Zachwiała się, jéj oczy stanęły słupem, położyła swoje obie ręce na piersiach, i spodziewając się w téj niepojętéj boleści nowéj spokojności, nowéj zdrady