Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/787

Ta strona została przepisana.

wężowi czatującemu na uderzenie gazelii igrającéj na obszernéj łące.
Ażeby Mothril nie jako domierzył swego przedsięwzięcia, pozostało mu tylko zasłonić się od podejrzenia.
Nic nie było mu łatwiejszego; powrócił do Patio spytał się, czy król jeszcze nie położył się. Odpowiedziano mu że go widziano chodzącego z niespokojnością po galeryi.
Mothril kazał przynieść swoje poduszki, i przeczytać kilka ustępów z Alkoranu; po czém zdawał się bydż pogrążony w śnie głębokim.
Hafiz nie radząc się swego pana, sam z własnego natchnienia błądził pomiędzy strażami don Pedra.
Tak upłynęło pół godziny, przy największéj ciszy w pałacu.
Nagle krzyk straszny, przerażający, rozległ się W głębi galeryi królewskiéj, i głos Króla mógł słyszéć te przerażające słowa:
— Na pomoc! na pomoc!
Wszyscy spieszyli ku galeryi, straże z dobytemi mieczami, służalcy, z piérwszą lepszą bronią jaka podpadła im pod ręce.
Mothril przecierając sobie oczy, i przeciągając się, jak gdyby był snem ociężały, pytał:
— Cóż to jest?
— Król! Król! odpowiadał ciągnący tłum.
Mothril wstał i szedł za niémi, ujrzał zbliżającego