Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/801

Ta strona została przepisana.

wał się ze smutkiem łamiącym się o ścianę promieniom słońca.
Ozwały się trąby, uderzyły bębny. Bertrand sądził iż to z przyczyny jakich wielkich odwidzin.
Książe Galli wszedł do niego z odkrytą głową; i twarzą uśmiechającą się.
— No! Konetablu, rzekł mu w chwili gdy Duguesclin z zgiętym kolanem na ziemi witał go. Czy niechciałbyś dziś zobaczyć słońce?... a piękny mamy poranek.
— Cóż robić M. Książę, odrzekł Duguesclin, przyjemniéj było by mi słuchać słowików w moim kraju, jak pisk myszy w Bordeaux, lecz co Bóg przeznacza, człowiekowi, to cierpliwie znosić powinien.
— O przeciwnie mój Konetablu: czasami Bóg proponuje, a człek dysponuje. Wiész co nowego z twego kraju
— Nie, MKsiążę, rzekł Bertrand głosem wzruszonym, bo mu to miłe wspomnienie wzbudzało żal i radość w sercu.
— Oto będziesz wolnym Konetablu, piéniądze nadeszły.
Poczém, Książę pożegnał zdziwionego Bertranda, i śmiejąc się rzekł.
Za drzwi:
— Rządco odezwał się, do oficera któremu polecono pilnować jeńca, — dozwól Bertrandowi przyjmo-