Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/849

Ta strona została przepisana.

w końcu zupełnie odmówił, przez co przekonał, jak dalece jego żądanie było zdradzieckie i interesowne.
I nie wyrzekłszy ani słowa, dał znać swoim towarzyszom i pobiegł pędem w drogę, po któréj przejechali dwaj piérwsi pielgrzymi.
— Oto bezczelnik! rzekł Musaron, na ówczas jak go już więcéj nie widział.
— Ale co za głos szkaradny, mój Musaronie; zdaje mi się, że go słyszałem w niepomyślnych chwilach.
— Ja tak samo myślę jak i pan, i gdyby nasze konie nie były tak strudzone, puścilibyśmy się za témi dudkami, inaczej zaś pomijamy może jaką dobrą ciekawość.
— Co nas to obchodzi, Musaronie? odparł Mauléon, jako człowiek którego już nic więcéj nie zajmuje; jedziemy do Toledy, gdzie mają się ścierać nasi przyjaciele: Toleda jest niedaleko Montiel a więcéj nic mnie nie obchodzi.
— W Toledzie będziemy mieli wiadomości o Konetablu. rzekł Musaron.
— Zapewnie i o don Henryku, przydał Agenor, otrzymamy rozkazy i zostaniemy machinami, automatami, jest to jedyny środek, jedno pocieszenie jakie bydź może dla ludzi, którzy straciwszy nadzieje nie wiedzą co mają mówić, albo czynić w życiu.
— Tam! tam! rzekł Musaron zawsze będzie czas powątpiewać... W ostatni dzień zwycięztwa, jak niesie przysłowie naszego kraju.