Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/878

Ta strona została przepisana.

— Teraz mój kochany Kapitanie pomówmy o okupie. Rozważ dobrze, że nas tu jest znaczna liczba, że najmniejszy gest, lub krzyk, ściągnie na ciebie ze wszystkich stron tysiące pchnięć sztyletem.
— Ani się ruszę, ani słówka nie powiem, pisnął cicho Caverléy, tylko oszczędź mnie.
— Musiemy się naprzód zabezpieczyć, rzekł Musaron, obdzierając u Cavérleya jedne po drugiéj jego zaczepne i odporne bronie, zręczniej jak małpa wyłuskująca orzech.
Po skończeniu téj pracy, to samo uczynił z Beckerem.
Odjęte bronie Musaron włożył do worka. W tém działaniu palce jego były daleko delikatniejsze jak sumienie, ozdobne pasy i pełne kiesy, przeszły na korzyść Musarona.
— I ty także rabujesz, rzekł mu Agenor.
— Panie, pozbawiam ich sposobu szkodzenia.
Gdy przeszła piérwsza chwila przestrachu, Caverléy prosił o pozwolenie przedstawienia niektórych spostrzeżeń.
— Możesz je czynić, rzekł Agenor, jeżeli mówić będziesz po cichu.
— Kto pan jesteś? spytał Caverléy.
— Co do tego, to kwestja mój kochany, odparł Musaron, na to nic nie odpowiémy.
— Pan słyszałeś całą rozmowę z memi ludźmi?
— Nie utraciwszy z niéj ani słowa.