Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/886

Ta strona została przepisana.

— Żegnam cię, Mothrilu.
— Żegnam W. K. Mość.
Dwóch awanturników musieli jeszcze wycierpiéć męczarnie patrząc zwolna na odchodzącego Mothrila, który z piekielnym uśmiechem na ustach powracał do zamku, tak chciwie pożądanego przez Agenora.
— Idźmy z nim, rzekł młodzieniec, schwyćmy go żywego, powiedzmy, że jeżeli nie odda nam Aissy, zabijemy go. On nam ją wyda.
— Tak, ale w drodze, kiedy znów będziemy schodzić, zarzuci nas kamieniami, wtenczas dobrze na tém wyjdziemy. Cierpliwości, mówię panu, Bóg jest dobry.
— Mniejsza z tém! lecz jeżeli odmawiasz wszystkiego dla Mothrila, nie odrzucaj przynajmniéj sposobności jaka ci się nastręcza względem don Pedra. Jedzie sam, nas jest dwóch, schwyćmy go i zabijmy jeżeli będzie się opiérał, a jeżeli nie, zaprowadźmy do don Henryka Transtamary, aby mu dowieść żeśmy go wynaleźli.
— Wyborna myśl! przyjmuję ją! zawołał Musaron. Służę panu.
Czekali aż Mothril przyszedł pod zamek, naówczas odważyli się wyjść z jamy.
Lecz kiedy zatopili swój wzrok w płaszczyznę, widzieli don Pedrę na czele oddziału najmniéj z czterdziestu ludzi zbrojnych, jadącego spokojnie do Toledy.