— Jedź czarcie! mruknął, już koniec, teraz nie będę zatrzymywał nikogo... umiéram!
I upadł.
W téj saméj chwili przybyła cała jazda bretońska, i tysiąc sto koni obleczonych żelazem, przeszło jak uragan po rozpłatanym trupie, co tak sławnie królów zabierał.
Lecz to opóźnienie ocaliło don Pedrę. Napróżno Bégue wysileniami heroicznemi wlewał potrójny zapał w ludzi i koni.
Bretonowie biegli z wściekłością, wystawiając się na zupełną utratę swych koni, lecz dosięgli tylko ślady don Pedra, który wszedł do zaniku i tenże za nim zamknięto. Król dziękował Bogu, iż tą razą jeszcze potrafił się wymknąć. Mothril uprzedził go już przed kwadransem.
Pogrążony w smutku Bégue wyrywał sobie włosy.
— Cierpliwości panie Agenor, nie traćmy czasu; każ zająć fortecę co nie zrobiliśmy dzisiaj, to zrobiémy jutro.
Bégue wykonał tę radę; rozstawił całą swoją jazdę na około zamku, a za nadejściem nocy w téj saméj chwili, kiedy ostatnie promienie słońca zagasły, zamknięto ostatnie wyjście, i nikt już nie mógł się wydostać z Montielu.
Naówczas przybył także Duguesclin z trzema tysiącami ludzi, i powiedział Agenorowi o ważném zajściu.
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/926
Ta strona została przepisana.