Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/939

Ta strona została przepisana.

— Czy sądzisz że to dla wzięcia Montiel, tych pustek nie do użytku, zatrzymała się chorągiew Bégue de Villainesa?... Patrz, oto tam daléj przybywa sztandar Konetabla, czy sądzisz że Konetabl potrzebuje Montiel? Nie, ciebie to szukają, tak, ciebie to chcą.
— Nie dostaną mnie żywego, rzekł don Pedro.
Mothril nic nie odpowiedział z swéj strony. Don Pedro odezwał się z ironią:
— Wierny przyjaciel, człowiek pełen nadziei, nie potrafi powiedziéć swemu królowi: Żyj i miej nadzieję!
— Szukam sposobu jakim byś ztąd wyszedł, rzekł Mothril.
— Ty mnie wypędzasz?
— Chcę ocalić moje życie; chcę nie bydź zmuszonym zabić donnę Aissę, z obawy aby nie dostała się w posiadanie chrześcijan.
Krew nabiegła do twarzy don Pedrowi na wspomnienie imienia Aissy.
— Dla niéj to, szeptał, dałem się ująć w sidła. Gdyby nie chęć zobaczenia jéj, pobiegłbym do Toledy, Toloda może się bronić... tam nie umiéra się z głodu. Toledanie mnie kochają i dadzą się zabić za mnie; pod Toledą mógłbym dać ostatnią bitwę, i znaleźć śmierć chwalebną: a kto wié może i śmierć mego nieprzyjaciela, nieprawego syna Alfonsa, albo Henryka Traustamary! Oh! kobiéta mnie zgubiła!
— Wołałbym widziéć cię w Toledo, rzekł ozięble