Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— Gdybyś nie był strudzony, rzekł don Fryderyk, prosiłbym cię abyś wyszedł zemną z namiotu, i pieszo opatrzeni w miecze, odziani w płaszcze, w towarzystwie Fernanda, moglibyśmy się nagadać w jakiem ustroniu, aby tylko być pewnemi że o pięćdziesiąt kroków od nas, Maur nie zmienił się w węża i nas nie podsłuchuje.
— Panie, odpowie Agenor z uśmiechem, który obleka usta w zaufanie młodości, nigdy nie jestem strudzony. Często po całodziennem polowaniu na górach, kiedy wieczór powracałem do domu, mój szlachetny opiekun Ernauton de Saint-Colombe, mawiał do mnie „Agenor, wyśledzono trop niedźwiedzia w górach, znam jego przejście, chcesz nań oczekiwać wraz zemną?” Zaledwie mogłem złożyć przyniesioną, zwierzynę, i o któréj bądź godzinie przedsiębrałem tę nową wycieczkę.
— A więc idźmy, rzekł don Fryderyk.
Porzucili swoje chełmy i zbroje, a odzieli się w płaszcze, mniéj dla tego, aby im chłód dokuczał, więcéj, aby byli niepoznani, wychodząc zaś z namiotów, obrali najkrótszą drogę wyjścia z obozu.
Pies chciał iść za niemi, lecz don Fryderyk dał znak, a pojętne zwierzę położyło się przy drzwiach namiotu; tak było znane od wszystkich, iż wkrótce zdradziłoby incognito dwóch przyjaciół.
Na pierwszym kroku, straż ich zatrzymała.