Żołnierze, wybrani przez Bégue de Villainesa, wykopali sobie w ziemi blisko szańców schronienie, tak, iż naokoło Montiel był nieprzerwany łańcuch pilnujących.
Stosownie do rozporządzeń Agenora, który od czasu odjazdu Konetabla zaczął działać zaczepnie, rozstawione dla pozoru tam i owdzie szyldwachy, strzegli; czyli raczéj udawali, że strzegli linię kordonowę.
Deszcz zmusił straże odziać się w ich płaszcze, niektórzy pokładli się na nich.
O godzinie dziesiątéj Agenor i Musaron usłyszeli drżenie skały pod chodem ludzkim.
Przysłuchiwali się baczniéj, i w końcu ujrzeli przechodzących trzech oficerów don Pedry z wielkiemi ostrożnościami, albo raczéj pełzających. Zwiedzali szaniec w wspomnionym już miejscu. Zamierzano ztamtąd uprzątnąć szyldwacha, był tam tylko oficer ukryty z drugiéj strony za wysypką ziemi.
Oficerowie widzieli iż bliższa strona nie była strzeżoną. Z radością powiedzieli to jeden drugiemu, i Agenor słyszał ich wesołość kiedy szli po spadzistych schodach.
Jeden z nich rzekł pół głosem:
— Ślizgo, koniom trudno będzie się utrzymać schodząc.
— Trudno, ale będą lepiéj biedź po równinie.
Te słowa napełniły radością serce Agenora.
Posłał Musarona do najbliższego oficera będącego
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/950
Ta strona została przepisana.