Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/954

Ta strona została przepisana.

— Wiadomo jest co warto słowo króla don Pedra, rzekł Bégue do swoich oficerów, podwoić warty, i niech namiot tak będzie otoczony żeby nawet nie mógł pomyśléć o ucieczce.
O trzy mil od Toledy spotkano Konetabla pędzącego przed sobą jakby spłoszoną trzodę resztki zwyciężonych w przed-dzień nieprzyjaciół, i dopełniającego bogatemi jeńcami tę ważną korzyść.
Mieszkańcy Toledy tak się obawiali podejścia używanego w owych czasach barbarzyńskich, iż niechcieli przyjmować nawet i swoich sprzymierzeńców.
Konetabl zanim jeszcze nie odebrał téj wiadomości, zawołał:
— Mauléon miał więcéj rozumu jak my!
— I puścił się z koniem ku Montiel z radością nie do opisania.
— Dziękuję ci, rzekł, za twoją odwagę, wytrwałość i trafne postąpienie. Gdzież jeniec?
— W namiocie Bégue de Villamesa, odpowiedział Mauléon, śpi, albo udaje śpiącego.
— Ja nie chce się z nim widziéć, rzekł Bertrand najpiérwszy, powinien Henryk z nim mówić, jako jego zwycięzca, jego pan. Czy dobrą straż postawiono?
Trzydziestu rycerzy naokoło namiotu, odparł Agenor, Don Pedra nie wymknie się, byleby tylko jaki szatan nie wyciągnął go za włosy jak niegdyś proroka Habakuka, a może to jeszcze i zobaczemy...
— A jak będzie leciał w powietrzu, rzeki Musa-