Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/961

Ta strona została przepisana.

Agenor kazał zamilczeć swemu słudze, jechał daléj, i przybył do miejsca gdzie Mothril go czekał, poznawszy już kiedy się zbliżał.
— Francuz! mówił do siebie cicho, cóż znaczy jego obecność w zamku?
Trębacze odezwali się, Mothril dał znak iż słyszał.
— Przychodzę, rzekł Agenor ze strony Konetabla, aby ci to powiedzieć: „Przyjąłem zawieszenie broni z memi nieprzyjaciółmi pod warunkiem, iż nikt nie wyjdzie z zamku.... Dozwoliłem wszystkim żyć spokojnie, lecz dziś muszę zmienić postanowienie, ponieważ ty uchybiłeś twoje słowo.”
Mothril zbladł i rzekł:
— W czém?
— Téj nocy, przydał Agenor, trzech jeźdźców przeszło okopy mimo naszych straży.
— Niech więc śmiercią ukarani zostaną, ponieważ się przeniewierzyli, rzekł Maur czyniąc na sobie gwałtowne wysilenie.
— Byłoby to łatwo, rzeki Agenor, gdyby ich zatrzymano, lecz, zbiegli!...
— Jak to, i ty ich nie zatrzymałeś? zawołał Mothril, nie zdolny dłużéj okazywać radość, odezwawszy się tylko co, z tak wielką niespokojnością.
— Ponieważ nasze straże, ufając twojemu słowu, mniéj baczyli jak zazwyczaj, i że podług umowy Rodriga, która jetl: nikt z was nie potrzebował uciekać, gdyż wszyscy mieli zapewnione życie...