Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/969

Ta strona została przepisana.

trafisz znieważać nieprzyjaciela zwyciężonego, a nawet i w téj chwili kryjesz twoje oblicza, abym nie dostrzegł ich bladości.
Henryk zdjął powoli swój chełm i położył go na stole, jego twarz istotnie była blada, lecz oczy zachowały czystą i ludzką słodycz.
Ta spokojność rozjątrzyła don Pedrę, powstał, i rzekł:
— Tak, poznaję benkarta mojego ojca, lego co się mianuje królem Kastylii, zapominając że nie będzie królował w Kastylii dopóki ja żyć będę.
Henryk umiał powściągnąć niecierpliwość, jaką wywołały krwawe znieważania swego nieprzyjaciela, lecz mimowolnie gniew stopniowo się wzmagał, i krople zimnego potu zaczęły spływać po jego twarzy.
— Strzeż się, rzekł mu głosem drżącym, jesteś u mnie, nie zapominaj o tém. Ja cię nie znieważam, a ty zniesławiasz twój ród, wyrażeniem się niestosownym o nas obydwóch.
— Benkart! wołał don Pedro, Kenkart... benkart!
— Nędzniku, chcesz więc spróbować gniewu mego?
— Oh! jestem bardzo spokojny, rzekł don Pedro zbliżając się z oczami zaiskrzonemi, i zsiniałemi usty, nie posuniesz za bardzo daleko gniewu swego, ty się boisz...
— Łżesz! zawoła! z całéj siły don Henryk.
W miejsce odpowiedzi don Pedro pochwycił don Henryka za szyję, a ten opasał go swemi silnemi ramionami.