Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/982

Ta strona została przepisana.

dnione przy bramach zanikowych przyjmowaniem załogi, która wymaszeruje bez oręża koło ósméj wieczorem.
Aissa z okiem zaognionym i drżącemi osty, słuchała Maura, i raz jeszcze wyjrzała na pożerczą otchłań.
— To on dał tę radę? rzekła.
— „Kiedy się już dostaniecie, mówił Mothril, iż przydał Agenor, ja będę tam na was oczekiwał i ułatwię sposób ucieczki...
— Jak to! on nas opuści?.... zostawi mnie samą z tobą?
— Mothril zbladł.
— O nie, przydał, widzisz te trzy konie swawolące po drugiéj stronie wąwozu?
— Widzę, widzę.
— Frank dotrzymał już połowę swojéj obietnicy, już nadesłał dla nas konie... Aisso policz je, czy jest ich trzy.
— Wieleż nas będzie uciekało? Ah! zawołała, tak! tak! ty, on, i ja.. Ah! Mothrilu!.. Ah! aby tylko z nim, pójdę i w ognistą otchłań!... pojedziemy.
— Nie będziesz się lękała?
— Kiedy on mnie czeka?
— Przygotuj się więc podówczas, jak trębacze i dobosze oznajmią wyruszenie załogi.
— A sznur...
— Sznur?... oto jest, wytrzymałby i trzy razy większy jak nasz ciężar, a co do jego długości, to już