Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/985

Ta strona została przepisana.

— Ten przeklęty Maur ma skarby, gotów jest: rzucić je w jaką odchłań, aby nas pozbawić korzyści. Pójdę obejrzéć fortecę, ja, co widzę i w nocy jasno jak kot, choć nie mam wielkiéj ochoty, patrzéć na tych zapłakanych jeńców hiszpańskich.
— Idź, rzekł Agenor, jest lam skarb, którego Muthril nie rzuci w przepaści, a który dla mnie jest najkosztowniejszym. Na niego to czycham przy tej bramie, i zabiorę jak się tylko pokaże.
— Eh! eh! rzekł tonem złowrogim Musaron.
Piechota szła ciągle, za niemi jazda, dwieście koni długiego potrzebowali czasu, zanim jeden za drugim przeszli po ważkiej drodze Montielu.
Niecierpliwość wzmagała się w sercu Mauléona, jakieś przykre przeczucie obarczało umysł jego.
— Jakże głupi jestem, mówił do siebie, Mothril ma moje słowo, wié on, że jego życie jest zapewnione, że najmniejsze nieszczęście jakie spotkałoby młodą dziewicę, wystawi go na największe udręczenia, przytém Aissa widziała moją chorągiew, powinna wziąść wszystkie środki ostrożności... ona mi się ukaże, zobaczę ją... byłem głupi...
Niespodziewanie dłoń Musarona oparła się na ramieniu Agenora.
— Penie, rzekł mu zcicha, pójdź prędko...
— Cłż takiego? jakżeś wzruszony!
— Pujdź panie, w imię nieba! Co przewidziałem dzieje się. Maur wyprowadza się oknem.