Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/986

Ta strona została przepisana.

— Eh! co mnie to obchodzi?
— Boje się, żeby to i bardzo pana nie obeszło... spuszcza jakieś przedmioty, które zdaję mi się bydź zupełnie żyjącemi.
— Trzeba dać popłoch...
— O! strzeż się pan tego!... Jeżeli to jest Maur, będzie się obraniał, może kogo zabić; żołnierze są grubijani, oni się nie kochają, nie będą nic oszczędzać. Zajmijmy się sami tém, co do nas należy.
— Głupiś Musaronie, ty mnie jeszcze za jaką nędzną szkatułę, pozbawisz, prędkiego ujrzenia Aissy.
— Pójdę sam jeden, rzekł Musaron zniecierpliwiony: jeżeli mnie zabiją, to pańska będzie w tem wina.
Agenor zamilkł. Wysunął się z grona wodzów nie zwróciwszy tém uwagi, i dostał się do szańców.
— Prędko! prędko! krzyczał naówczas germek, starajmy się przybydź w porę...
Agenor podwoił kroku, lecz nie, nie było trudniejszego jak biedź przez zarosłe, i gałęzie ciernistych drzew.
— Widzisz pan! rzekł Musaron pokazując Agenorowi białą postać zślizgującą się po czaarnym murze w głąb wąwozu.
Agenor wykrzyknął.
— Czy to ty jesteś Agenorze? odezwał się słodki głosik.
— Aha? cóż teraz powiesz mój panie?