Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/987

Ta strona została przepisana.

— Oh! zawołał Mauléon, bieżmy prędzéj do brzegu wąwozu, zaskoczmy im.
— Agenor!... powtórzył głos Aissy, który Mothril usiłował przytłumić.
— Połóżmy się lepiéj pod okop, nie mówmy, nie pokazujmy się wcale!
— Ale oni uciekają tamtędy!
— Oh! zawsze dogoniemy młodą dziewicę, nadewszystko kiedy ona się na to zgadza. Połóżmy się, mówię ci mój kochany panie.
Tymczasem Mothril słuchał jak tygrys, kiedy przy otworze jaskini czuwa na zdobycz, którą ma porwać zębami i unieść.
Lecz nic już więcéj nie dosłyszał, nabrał odwagi i drapał się w dole głębokim jak orzeł.
Jedną ręką trzymał Aissę i unosił ją, drugą czepiał się za drzewa i korzenie.
Dostał się do wierzchołka, i odpoczął.
Naówczas Agenor powstał i zawołał:
— Aisso! Aisso!
— Byłam pewną, że to był on, odpowie młoda dziewica.
— Chrześcjanin! zawył Mothril z wściekłością.
— Ale Agenor jest tam! jedźmy tamtędy, krzyknęła Aissa usiłując wyrwać się z objęć Mothrila, aby przybiedz do swego kochanka.
Zamiast odpowiedzi, Mothril jeszcze bardziej ją przyciskał, i zmierzał w stronę gdzie widział konia don Pedry.