Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/988

Ta strona została przepisana.

Agengor biegł, lecz, połykał się za każdym krokiem, Mothril dostał się na równinę i blisko jednego z koni.
— Tędy! tędy! nie przestawała wołać Aissa, pójdź Mauléonie, pójdź!
— Jeżeli jeszcze słowo powiesz, umrzesz, rzekł jéj Mothril z cicha. Czy chcesz tu wszystkich przyciągnąć twemi głupiemi krzykami? Czy chcesz żeby twój kochanek nie mógł przybyć do ciebie?
Aissa zamilkła, Mothril znalazł konia, schwycił za grzywę, skoczył na siodło, i zarzucił przed siebie młodą dziewicę, poczém pędem odjechał. Był to koń jednego z oficerów don Pedry.
Mauléon usłyszawszy czwał konia, zawył od złości.
— Ucieka! ucieka! Aisso! odpowiedz!
— Tu jestem! tu! rzekła młoda dziewica, któréj głos nikł będąc tłumiony przez Mothrila.
Agenor jeszcze biegł choć był bez nadziei; lecz postradawszy siły i dech padł na kolana.
— Oh! Bóg nie jest sprawiedliwy, zawołał:
— Panie! panie! oto jest koń, odwagi tylko, pójdź pan, trzymam go.
Agenor podskoczył z radości, odzyskał siły, i założył nogę w strzemię, które mu już trzymał Musaron.
Jak błyskawica biegł po śladach Maura, a że miał konia z najlepszych rumaków z Andaluzyi, pędził tak szybko iż dogonił Mothrila wołając do Aissy.
— Odwagi! ja tu jestem.