— Znam pana dobrze — odrzekł mastalerz oddając list.
— Czy ona ci go oddała? — Nie, to on.
— Kto on?... — z żywością zapytał Bussy, patrząc na adres.
— Pan de Saint-Luc.
— A! a! Bussy zbladł, bo ten wyraz „on”, przedstawił mu pana de Monsoreau, który zawsze nieprzyjemne na nim czynił wrażenie, nawet na samo wspomnienie.
Bussy odwrócił się, aby przeczytać odebrane pismo i ukryć wzruszenie, którego każdy powinien unikać ilekroć odbiera ważne listy, a nie jest Cezarem Borgia, Machievellem, albo Katarzyną de Medicis.
Bussy słusznie się odwrócił, bo zaledwie oczyma list przebiegł, krew uderzyła mu do głowy i zaćmiła oczy, tak, zez bladego zaczerwienił się i czując, że się na nogach utrzymać nie zdoła, oparł się na krześle.
— Idź precz!... — rzekł Remy do masztalerza pomieszanego na widok skutku, jaki list sprawił.
Remy popchnął go, aby wychodził.
Masztalerz nie ociągał się, bo sądził, że
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1005
Ta strona została przepisana.