— Aha! — rzekł — to tu zapewne pan de Saint-Luc przebił pana de Monsoreau.
I spojrzał dokoła uważnie.
O dziesięć kroków, pod drzewem, ujrzał dwie wyciągnięte nogi i ciało bardziej jeszcze wyciągnięte.
— Aha! Monsoreau! — zawołał Remy. — „Hic obiit Nemrod.” Jeżeli wdowa, tak go zostawiła na pastwę wronom i krukom, to dobra nasza, można witać ją w skokach i piruetach.
Remy zsiadłszy z konia, postąpił kilka kroków w kierunku ciała.
— To śmieszne! zginął i zginął na prawdę, ale cóż to za ścieżka krwi? zapewne się tu przyczołgał, albo ten dobry Saint-Luc oparł go o mur, aby mu krew nie biła do głowy. Na honor, nie żyje.
I Remy dotknął się ciała wielkiego łowczego.
Nagle cofnął się rozwarłszy gębę.
Oczy, które wielki łowczy miał otwarte, przymknęły się a bladość twarzy, większa niż przed chwilą, na nowo się roztoczyła...
Remy zbladł jak pan de Monsoreau, lecz ponieważ był doktorem, tem samem materyalistą, zatem w nos się podrapał.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1015
Ta strona została przepisana.