— Żyje — rzekł — lecz gdybym go zabił, umrze z pewnością.
Spojrzał na pana de Monsoreau, który patrzył oczyma, tak wyłupionemi, jakby chciał myśli jego wyczytać.
— Precz przebrzydła myśli! — rzekł Remy.
— Na Boga, zabiłbym go, gdyby stał z bronią w ręku. Lecz tak jak teraz, zabić go, nie tylko byłoby zbrodnią, ale i hańbą.
— Ratunku! ratunku! — zawołał Monsoreau — ratunku, umieram.
— Na Boga! położenie jest przykre — mówił Remy. — Jestem lekarzem i powinienem cierpiącemu nieść pomoc. — Prawda, Monsoreau jest brzydki i wcale dla mnie nie miły ale zawsze jest to „genus homo”. Zapomnijmy, że jestem Haudouin, że jestem przyjacielem Bussego, a wypełnijmy powinność naszę.
— Ratunku! — powtórzył raniony.
— Oto jestem — rzekł Remy.
— Idź po księdza i po lekarza.
— Lekarz jest i może ksiądz nie będzie potrzebny.
— Haudouin! — zawołał Monsoreau poznając lekarza — jakiż traf?
Jak widziemy, pan de Monsoreau chociaż
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1017
Ta strona została przepisana.