Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1021

Ta strona została przepisana.

— Więc sądzisz, że będę żył?.
— Niestety!
— Szczególnym jesteś doktorem.
— Co to pana obchodzi, byłem cię uleczył.
Remy zatamował krew i powstał.
— Opuszczasz mnie — rzekł hrabia.
— Za wicle mówisz, panie hrabio, a to wcale zdrowiu nie pomaga. Lepiejby było, żebyś sobie pokrzyczał trochę.
— Nie pojmuję cię.
— Tem lepiej... już pan jesteś opatrzony.
— A potem?
— Idę szukać ludzi.
— Có żja mam przez ten czas robić?..
— Być spokojnym, nie ruszać się, wolno oddychać, nie kasłać i szarpi nie odrywać. Co to za dom widać?
— Zamek Meridor.
— Którędy iść do niego?.. — zapytał Remy, zupełną udając niewiadomość.
— Przejdź mur, idź wprost, a znajdziesz się u kraty.
— Biegnę więc.
— Dzięki ci, szlachetny człowieku — mówił Monsoreau.
— Oh., gdybyś wiedział, jak jestem szlache-