Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1075

Ta strona została przepisana.

— Tak, tak, widzieć cię, przycisnąć do serca...
Konie zbliżyły się do siebie i pieszcząc pyskami, wprawiały w dźwięk srebrne wędzidła. Kochankowie zapomnieli o całym świecie.
Nagle rozległ się głos, na który zadrżała Dyana z bojaźni, a Bussy z gniewu.
— Dyano, Dyano, gdzie jesteś?... — wołał ten sam głos. Dyano, odpowiedz.
Krzyk przebiegał powietrze, jak śmiertelne wyzwanie.
— To on! to on! zapomniałam o nim — mówiła Dyana. O słodki śnie! o przykre przebudzenie!
— Słuchaj!... — mówił Bussy — słuchaj Dyano, jesteśmy razem, powiedz jeden wyraz, a nic cię nie rozdzieli odemnie. Dyano, uciekajmy. Kto nam uciec zabroni? przed nami przestrzeń bez granic, szczęście i swoboda. Jeden wyraz, a będziesz dla niego straconą na wieki.
Młodzieniec lekko ją przytrzymywał.
— A mój ojciec?... — rzekła Dyana.
— Skoro się baron dowie, że cię kocham...
— Ojciec! ojciec! co mówisz?
Ten jeden wyraz przywołał ich do przytomności.