Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1084

Ta strona została przepisana.

— Powaga, z jaką mówił Chicot, dała do myślenia Henrykowi. Nic nie odpowiedział.
— Aha! jak myślisz, Henryczku, jak pięknie wpijasz twoję rączkę w szczękę. — Nie wiedziałem, że tak jesteś silny, bo wietrzysz prawdę.
— Zatem co mi radzisz?
— Radzę ci czekać, mój królu — połowa mądrości króla Salomona jest w tym wyrazie. Jeżeli będzie ambasador, zrób dobrą minę. — Jeżeli nikt nie przybędzie, czyń co ci się podoba; ale umiej postępować z bratem i nie poświęcaj go twoim niedowarzeńcom. Prawda, jest to wielkie nic dobrego, ale zawsze Walezyusz. Ukarz go śmiercią, jeśli ci się to zdaje lecz dla honoru imienia, nie poniżaj go, bo on sam nad tem pracuje.
— Prawda, Chicocie.
— Jeszcze jednę musisz wziąć lekcye. Teraz pozwól mi spać Henryku; przez ośm dni musiałem poić pewnego mnicha i to mnie bardzo strudziło.
— Mnicha! czy to nie dominikanina, o którym mi mówiłeś...
— Zapewne — przyrzekłeś mu opactwo.
— Ja?...
— W nagrodę tego, co uczynił dla ciebie.
— Czy mi zawsze przychylny?
— Ginie za toną. Apropos, mój synku...