Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1136

Ta strona została przepisana.

— Daleko lepiej; wstaję, chodzę i za ośm dni znaku rany nie będzie.
— Czy lekarz przepisał ci powietrze Bastylli?... — zapytał książę z największą łagodnością.
— Tak, Mości książę.
— Czy ci tam nie dobrze było?
— Wcale nie dobrze, musiałem wiele gości przyjmować, a to mię niepokoiło.
Hrabia wymówił te wyrazy z pewnem znaczeniem, jednak książę na to nie zważał.
— Zdaje mi się, że tu nie ma ogrodu?... — rzekł.
— I ogród mi nie był przyjemny — odpowiedział Monsoreau.
— A gdzież się przechadzasz mój drogi?
— Ja i tam się nie przechadzałem.
Książę przygryzł usta i przechylił się na krześle.
— Czy wiesz hrabio — rzekł po chwili milczenia, że u króla bardzo wielu stara się o twój urząd wielkiego łowczego.
— Pod jakim pozorem, Mości książę?
— Mówią, że nie żyjesz.
— Mogę zaręczyć, że dotąd nie umarłem.
— Ja zaś nie mogę — mówił książę — prawie żywcem się zakopujesz.