W pośród tych kamieni, było miejsce, mogące ukryć dwóch ludzi.
Służący rozciągnął na kamieniach płaszcz a Monsoreau skulił się na nim.
Służący stanął obok.
Muszkiet nabity, na wszelki wypadek leżał na boku.
Służący chciał lont przygotować, ale hrabia go wstrzymał.
— Zaczekaj — rzekł — dość czasu... Ta zwierzyna pachnie okropnie, ktokolwiek rękę na nią podniesie...
Oczy hrabiego błyszczały jak ślepie wilka, skradającego się do owczarni i przenosiły się z okien Dyany na plac, to znowu z placu na okna.
Pragnął kogoś pochwycić i lękał się być odkrytym.
Dyana troskliwie zasłoniła firanki, tak, że przez szpary tylko przechodziło światło, które objawiało życie w domu zupełnie ciemnym.
Zaledwie dziesięć minut Monsoreau był na swojem stanowisku, gdy dwa konie ukazały się z ulicy Ś-go Antoniego.
Służący nic nie mówił, ale w milczeniu wyciągnął rękę wskazując konie.
— Widzę — rzekł cicho Monsoreau.
Jeźdcy zsiedli z koni w rogu pałacu Tour-
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1146
Ta strona została przepisana.