Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1242

Ta strona została przepisana.

nej świątyni, którąśmy na chwałę niebieskiego Pana, jak mogli przyozdobili.
Król dał znak, że zezwala i poszedł za przeorem.
Ale skoro tylko wszedł pod ciemną arkadę, gdzie nieruchomo stały dwa rzędy mnichów, skoro tylko spostrzeżono, że zwraca się w głąb podziemia, dwadzieścia na raz opadło kapturów i czterdzieści ócz zaświeciło błyszczących radością i dumą tryumfu.
Zapewnie nie byli to zniewieścieli mnichy, albowiem ogorzałe lica i potężne wąsy zapowiadały w nich siłę i odwagę.
Wiele twarzy ukazało się z bliznami, a przy jednej, którą najznakomitsza, ozdabiała blizna, pojawiła się kobieta w habit ubrana.
Ta kobieta trzymała w ręku złote nożyczki i mówiła.
— Bracia! mamy przecież Walezyusza!
— I ja tak sądzę, moja siostro — odpowiedział Gwizyusz Balafré.
— Jeszcze nie — pomruknął kardynał.
— Jakto?...
— Alboż mamy dosyć siły, aby się oprzeć Crillonowi i gwardyom?
— Aż nadto — odpowiedział książę Mayenne — wierzajcie mi, ani razu nie wystrzelą.