Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1262

Ta strona została przepisana.

— Wyszli luftem.
— A ty?
— Ja nie mogłem, bom gruby. Nawet wyciągnęli mig za nogi, abym innym wychodzić nie przeszkadzał.
— Ale — zawołał Chicot, którego twarz nagle się rozjaśniła, jażeli nie mogłeś przejść...
— Nie mogłem — patrz panie Chicot na moje piersi, na moje ramiona.
— Ale jest ktoś jeszcze grubszy od ciebie.
— Kto tak?
— Jeżeli mi pomożesz w tej sprawie, wywdzięczę ci się...
— A! panie Chicot.
— Wstań mnichu!
Mnich powstał, jak tylko mógł najprędzej.
— Prowadź mnie do luftu, — Gdzie? Gorenflot zaczął iść spiesznie, wznosząc ręce do góry.
Obadwa przeszli kurytarz i weszli do ogrodu.
— Tędy, tędy — mówił Gorenflot.
— Milcz i idź!
Gorenflot z wysileniem przyprowadził Chicota pod gęsty szpaler.
— Tu — rzekł, tu.