Gorenflot tylko ostatnie słowa dosłyszał.
— Godny człowiek — rzekł król, spoglądając na masę cielska, która dla każdego głębiej myślącego, najmniej obiecywała pojęcia; godny człowiek, potrzeba go osłonić protekcyą naszą.
Gorenflot słysząc tę mowę, był podobnym do owej starożytnej maski, wyszczerzającej zęby z jednej strony, a płaczącej z drugiej.
— I uczynisz to mój królu — rzekł Chicot, bo to wierny sługa.
— I cóż z nim robić? zapyta król.
— Myślę, że nie może pozostać w Paryżu, bez narażenia się na wielkie niebezpieczeństwo.
— A gdybym dodał mu wartę? — rzekł król.
Gorenflot posłyszał wyrazy króla.
— Dobrze — rzekł, w więzieniu przynajmniej będą mnie karmili.
— Nie — rzekł Chicot — królu, pozwól mnie wziąć go z sobą.
— Gdzie?
— Do siebie.
— Dobrze — weź a powracaj do Luwru, gdzie moich przyjaciół jutro przyjąć muszę.
— Wstań, czcigodny ojcze — mówił Chicot do mnicha.
— Żarty sobie ze mnie stroi — pomruknął Gorenflot.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1294
Ta strona została przepisana.