— Nie wierzę.
— Dlaczego?
— Bo jesteś wzruszony i myślisz o jutrze. Masz słuszność, bo to nie jutro, a dziś właściwie. Jednakże według mnie, jeszcześmy nie przyszli do dnia fatalnego.
— Najjaśniejszy panie — rzekł d’Epernon — przyrzekam, że będę spał, tylko niech mi Wasza królewska mość spać pozwoli.
— Słuszna — rzekł Chicot.
W rzeczy samej, d’Epernon rozebrał się i położył z zadowoleniem, które królowi i Chicotowi zdawało się najlepszą wróżbą.
— Waleczny jak Cezar — rzekł król.
— Prawda — odpowiedział Chicot, drapiąc się w ucho! na honor, ja tego nie pojmuję.
— Patrzaj, już śpi.
Chicot zbliżył się do łóżka, bo w sen d’Epernona nie wierzył.
— Ho! ho! — rzekł.
— Co tam? — zapytał król.
— Patrz.
Chicot palcem pokazał buty d’Epernona.
— Krew — mruknął król.
— Chodził po krwi... jaki zuch!
— Czy raniony?... — zapytał król niespokojnie.
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1301
Ta strona została przepisana.