Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/143

Ta strona została przepisana.

Wskutek tego postanowienia, wcale nierozsądnego, jak na człowieka, który omal nie zginął, Bussy udał się do siebie, kazał opatrzeć ranę, przywdział ogromne buty, przypasał mocną szpadę, owinął się w płaszcz i wsiadłszy w kolaskę, zatrzymał się dopiero przy ulicy Króla Sycylijskiego; tam wysiadł, kazał ludzkim czekać, a sam udał się ulicą Św. Antoniego ku pałacowi Bastylii.
Było koło dziewiątej i właśnie przedzwoniono na gaszenie ognia. Paryż począł być pusty Dzięki odwilży, którą słońce i cieplejsza atmosfera sprowadziły, plac Bastylii pełen był małych jezior i wybojów.
Bussy szukał, gdzie jego koń upadł; sądził że wynalazł to miejsce, zrobił nawet poruszenie odwrotu i obrony, jakie czynił wczoraj, następnie cofnął się do muru i uważał na każdą bramę, aby poznać tę, za którą się schronił. Niestety! jak na nieszczęście, wiele bram było, a wszystkie do siebie podobne.
— Do pioruna! — mówił do siebie z gniewem — gdyby mi nawet przyszło pukać do każdej bramy, wypytywać wszystkich mieszkańców, rozdać lokajom i starym babom tysiące talarów, to muszę wiedzieć co pragnę. Pięćdziesiąt domów tutaj, zatem po dziesięć na dzień i w pięciu wieczo-