— Opatrzyłem ranę.
— I wybornie, na honor.
— Jak tylko mogłem najlepiej.
— Cudownie, powtarzam ci cudownie, bo dzisiaj rano się prawie zasklepiła.
— Dzięki mojemu balsamowi, nie zawiódł mię... Wieleż to razy, nie mając rannych, kaleczyłem sobie skórę i przyłożywszy balsam, goiłem we dwóch dniach.
— Mój drogi panie Remy — mówił Bussy — zdajesz się wybornym chłopcem i jakąś skłonność dla ciebie uczuwam. Ale później o tem; mów dalej.
— Potem, pan omdlałeś i głos pytał się o ciebie.
— Zkąd się pytał?
— Z bocznego pokoju.
— Aleś samej pani nie widział?
— Zupełnie nie.
— A co jej odpowiedziałeś?
— Że rana nie jest groźną i że za dwadzieścia cztery godzin i znaku jej nie będzie.
— Musiała być zadowolona?
— Powiedz pan, uradowana; bo zawołała: A! Boże, jakie szczęście!
— Ona to powiedziała? Mój drogi Remy, ja cię zrobię szczęśliwym, Ale cóż dalej?
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/153
Ta strona została przepisana.