— Zadowolony, jak tylko żądać można; ale nie oto chodzi, trzeba ranę obejrzeć.
— Zobacz.
Bussy odwrócił się, aby plaster można było odjąć.
Daleko było lepiej, rana goić się zaczęła.
Bussy szczęśliwy spał dobrze, a sen i szczęście nie mało lekarzom pomagają.
— I cóź — zapytał Bussy — jakże tam z moją raną?
— Nie śmiem powiedzieć panu, że prawie jesteś wyleczony, abyś mię nie odesłał na ulicę Beautreillis, o pięćset kroków od owego sławnego domu.
— Który spodziewam się, znajdziemy.
— I ja tak sądzę.
— Powiedz mi co, mój drogi.
— Przebacz pan — zawołał Remy — pan mi „ty” powiedziałeś.
— Mówię „ty” ludziom, których kocham. Może cię to obraża?
— Przeciwnie — odparł młody lekarz chwytając rękę Bussego, aby ją ucałować. — Przeciwnie, tylko zdawało mi się, że źle słyszałem. O! panie, czy chcesz abym oszalał z radości?
— Nie, nie, mój przyjacielu; chcę tylko
Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/159
Ta strona została przepisana.