Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/301

Ta strona została przepisana.

— Dobrze — rzekł Chicot — jedzie do Paryża, zatem i ja powracam.
I wsiadłszy na konia, puścił się za niemi, aby ich nie tracić z oczu, albo słyszeć przynajmniej tentent ich koni.
Cała ta kompania zjechawszy z drogi Fromenteau, przez poła, dostała się do Choisy i przebywszy Sekwanę po moście Charenton, weszła przez bramę świętego Antoniego, aby się umieścić w pałacu. Gwizyusza, który na nich zdawał się oczekiwać.
— Dobrze — mówił Chicot, nietylko Mayenne, ale i Gwizyusz (Guise) tu się znajdują. Do tej chwili nic tu nie było zajmującego, ale teraz... czekajmy.
I czekał blisko godzinę, mimo głodu i zimna, które go ostremi zębami szarpać zaczęły.
Nakoniec, brama pałacu otwarła się, ale nie siedmiu rycerzy, tylko siedmiu zakapturzonych wyszło mnichów.
— Jakie nadspodziewane rozwiązanie!... — mówił do siebie Chicot. Pałac Gwizyusza w jakąś się świętość przemienił, bo z niego grzesznicy wychodzą jak baranki. Coraz, to więcej zajmujące...
I Chicot poszedł za mnichami; będąc pewny,