Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/321

Ta strona została przepisana.

— Klucz!... — powtórzył Chicot — czy naprawdę masz klucz?...
— W kieszeni, tutaj...
— Niepodobna — mówił Chicot — przecież znam zwyczaje klasztorne, bom był kilkakroć na pokucie i wiem, że braciszkowi nie powierzają klucza.
— Oto jest — rzekł Gorenflot, przechylając się na krześle i pokazując Chicotowi sztukę monety.
— Co!... co!.. pieniądz — zawołał Chicot. — A!... rozumiem, przekupujesz furtyana, abyś mógł przychodzie kiedy ci się podoba.
Gorenflot rozdziawił usta od ucha do ucha, z owym miłym uśmiechem pijanego człowieka.
— „Sufficit”, — wyjąkał, i eh ciał monetę włożyć napowrót do kieszeni.
— Czekaj, czekaj — rzekł Chicot — pokażno ten pieniądz.
— Nic osobliwego, obraz bezbożnika, nic więcej.
— Tak, zapewne.
— Śmierć bezbożnikowi!... — wrzasnął Gorenflot — Kto zabije bezbożnika, będzie zbawiony, a ja sam, raj mu przeznaczam.