Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/345

Ta strona została przepisana.

ścił kaptur i ukazał wielką, bliznę, po której paryżanie poznawali swego katolickiego bohatera, czekając jego męczeństwa.
— A!... to wielki Henryk Gwizyusz — rzekł Chicot do siebie — ten po prawej, który błogosławił obecnych, to kardynał Lotaryngski, ten zaś na lewo, co mówi! do małego mniszka, to kiążę de Mayenne, mói przyjaciel; ale gdzież Mikołaj Dawid?...
Jakby na usprawiedliwienie przypuszczeń Chicota, mnichy po lewej i po prawej stronie, spuścili kaptury, ukazali głowy, wysokie czoła, i wzrok przenikliwy.
— Ah!.. znam was — rzekł Chicot.
— Teraz ciekawym, co wy tu robić i mówić będziecie.
W tej chwili, pan de Monsoreau przybył do spiżowych drzwi, które się przed nim otwarły.
— Czy myślałeś, że przyjdzie?... — zapytał mnich jeden drugiego.
— Nie tylko myślałem, ale byłem pewny, i dlatego mam pod habitem ampułkę.
Chicot będąc dość blizko, mógł wszystko widzieć i słyszeć, ujrzał też błyszczącą puszkę.
— Aha!.. — rzekł — będą kogoś namaszczać. — Bardzo byłem ciekawy tej ceremonii.
Tymczasem, ze dwudziestu mnichów, wszy-